» Blog » WH40K na Travellerze by SKRP
14-11-2010 22:05

WH40K na Travellerze by SKRP

W działach: RPG, Sesje, Gracz | Odsłony: 10

Napisał do mnie wczoraj na GG pewien człowiek, którego na forum Poltera od pewnego czasu znam, ale nigdy nie spotkałem mimo że nie tylko mieszkamy w obrębie jednego województwa, ale mamy do siebie niecałe 15km w linii prostej. Mowa o SKRP.

Chyba nigdy nie umawialiśmy się na sesję, więc tym bardziej zdziwiło mnie, gdy zostałem zaczepiony przez niego wczoraj z pytaniem, czy nie zagrałbym w sesji w WH40K na mechanice Travellera w niedzielę o 15. Skoro i tak spotkanie organizacyjne mojej sesji w ZC nie doszło do skutku, to zgodziłem się. Chociaż ani WH40K ani Travellera nie znam. No i nie żałuję.

Graczy było dwóch. Mały wstęp teoretyczny i tworzenie postaci zajęło nam godzinę z hakiem, mimo że prawie wszystko w Travellerze się losuje. Jak to stwierdził SKRP, moja postać jest najpotężniejszą, jaką widział na sesjach Travellera (mowa o tych początkujących). Fart w kościach dopisywał. Zagrałem bohaterem z wymaksowanym socialem, trzema przyjaciółmi, dwudziestoma wyszkolonymi umiejętnościami (połowa z nich na 1, jedna na 2), 200k na początek, status Scoundrel, pozycja społeczna Duke. Jedyną wadą było dwóch rywali.

Ludvig "Ramirez" van Wasserpole
Portret
Dyletant, który nie pamięta tego, co robił przez pierwsze 4 lata swojego dorosłego życia. Potem się działo. Plótł intrygi, oczarowywał ludzi, wygrał jeden pojedynek, po którym zaczął bardziej interesować się bronią białą, zdobył potężnego sojusznika i piął się po szczeblach urzędniczej kariery. Tworzenie postaci zakończyłem na wieku lat 50. Człowiek praktycznie wszechstronny, którego jedyną mocną wadą jest brak wiedzy i umiejętności w dziedzinie komputerów i inżynierii, z resztą sobie radzi, lepiej lub gorzej, ale nie tragicznie.
Ramirezem nazywany przez Walta

Walter
Pirat, którego Ramirez uratował kiedyś z jakichś srogich tarapatów, za co Walt odwdzięczał się potem szlachcicowi dostarczając pewien bardzo porządany przez Ludviga narkotyk. Walter obecnie pełnił rolę pilota Ramireza i miał niewiele ponad 30 lat.

Przygoda
Waltowi przysnęło się za sterami i wpadliśmy w pas asteroid, z którego będziemy mogli się wydostać dopiero po kilku dniach. Do tego byliśmy w jakiejś zapyziałej galaktyce i nikt nie odpowiadał na nasz sygnał SOS. I pewnie jakoś byśmy to przeżyli, gdyby nie to, że doszedł do nas SOS wysyłany przez drugi statek, który utknął w pasie asteroid. A jak się potem okazało, był zaparkowany na tej samej skale, co my. Statek Inkwizycji, z którego uciekły złapane przez nich mutanty. Skaner pokazał, że mutanty polazły wgłąb skały i przebijają się powoli w naszym kierunku. Te cztery dni, które mieliśmy czekać, wydały się nagle bardzo długim okresem. Zbyt długim, by można było go wytrzymać w tym miejscu.

Po wymianie wiadomości ze statkiem Inkwizycji i odkodowaniu tajnego przekazu, który przesyłali tajnymi kanałami, zaczęliśmy się zastanawiać, co robić dalej. W końcu jednak, statek przestał nadawać a to mogło oznaczać najgorsze. Zostali pokonani.

Walt zdecydował się pójść na spacer do statku. Nęciły go zawarte tam skarby Inkwizycji a skanery nie wskazywały aktualnie żadnej obecności mutantów w tamtym terenie (oczywiście nie mogliśmy mieć pewności co do statku, miał osłony). Ramirez został w naszym statku pijąc wino zagryzane Camembertem i brzdąkając sobie na cybarze ("Na jakim instrumencie może grać moja postać? Są tam gitary?", "Chyba cyber gitary. W skrócie: cybary"). Miałem też oko na skanery i wezwałem pomoc, bo okazało się że z moim Uber-sojusznikiem mam tajny kanał do kontaktu. Ale pomoc kazała na siebie czekać dwa dni. Skanery pokazywały, że mutanci są już bardzo blisko.

Tymczasem dzielny pirat przemierzał korytarze opuszczonego statku. MG próbował nadać tym poszukiwaniom nastrój grozy. I może by się udało, ale gracze raczej na grozę nie byli nastawieni i tylko miejscami (ręka w szybie wentylacyjnym!) jakoś się trzymał. Walt obłowił się, znalazł papier (!), jakiś płód mutanta w słoiku i pistolet, który podobno był tak prześwietny, że mogli nosić takie nawet senatorzy. Ach, no i jeszcze pudło holotaśm.

Tymczasem Ramirez swoimi mizernymi umiejętnościami pilotażowymi próbował poderwać maszynę i podlecieć do rozbitego statku nie dając się porwać w strumień meteorów. I o dziwo ta sztuka wcale nieźle mu się udała, więc jak tylko zapakowali fanty do statku, to nastąpił przylot ekipy ratunkowej i koniec sesji.

Podsumowanie
Bawiłem się całkiem nieźle. Przygoda niby była prosta, ale wszystkie dialogi, zastanawianie się i nerwowa atmosfera robiły swoje. Czekam na kontynuację :D

WH40K i Traveller
Mimo, że SF to raczej nie moje klimaty, to system(y) mi się spodobał(y). Po sesjach w takie systemy jak Savage albo Wolsung warto znów zagrać w coś, gdzie postać jest nikim (tak, nawet moja postać. W końcu nie mogłem sobie nawet pozwolić na statek kosmiczny -_-). Nie wiem, na ile to wszystko było kanoniczne i zgodne z WH40K, bo po sesji SKRP przyznał, że nie zna świata zbyt dobrze i sporo dokładał sam do świata gry, ale podobało się. I to chyba jest najważniejsze.

Komentarze


Kurt Von Nissen
   
Ocena:
0
Po przeczytaniu Opisu, Czyli Co I Jak, aż zachciało się usiąść obok i pokierować mutantami (ofensywę na Ramireza brzdąkającego na cybarze) jako dajmy na to eksperymentalny mutant dowódca-weteran...
Ale musiało być nad wyraz ciekawie, gratuluję udanej sesji :)
15-11-2010 01:36
dreamwalker
   
Ocena:
0
Jak coś, to szukamy graczy z Wrocławia :D
15-11-2010 08:12

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.